niedziela, 19 lutego 2012

O małym Michałku i bohaterskiej postawie strażaka

Przeczytałam dziś newsa, który - jak podejrzewam - z prędkością światła obiegł nasze rodzime media.

Dramatyczny tytuł, z pewnością wielu nie pozwolił przejść obok niego bez sprawdzenia, co się za nim kryje...

W skrócie: Matka w stresie przez pomyłkę dzwoni do straży pożarnej, zamiast na pogotowie w sprawie umierającego dziecka. Historia kończy się szczęśliwie. Dziecko udaje się uratować, m.in. dzięki opanowaniu i wiedzy dyżurnego straży pożarnej, który odebrał ów dramatyczny telefon.

Faktycznie - nagranie było poruszające z kilku względów:
  • bliskiego zejścia ze świata przez dziecko,
  • pomyłki w wybieraniu numeru telefonu, która uratowała życie,
  • rzeczowości i opanowania pana strażaka,
  • paniki i emocji, jakie towarzyszą sytuacji, w której walczy się o życie bliskiej osoby (dziecka),
  • posłuszeństwa w wykonywaniu przez rodziców zaleceń strażaka,
  • grozy płynącej z morału tej opowieści "jakie to nasze społeczeństwo jest niewyedukowane i nieporadne niestety" 
Zacznijmy od strażaka bohatera (BTW, widziałam z nim wywiad w "tivi" - oczywiście dziennikarze nie przepuściliby takiej okazji - i bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie skromność Pana Krzysztofa. Brawo!). To on właśnie - st. ogniomistrz Krzysztof Zahorowski - przez telefon instruował roztrzęsioną matkę, jak ratować jej 4letniego synka, który przestał oddychać. Jestem pełna uznania dla zaangażowania, jakie wykazał w tej sytuacji. Mógł przecież, jak to bywa w różnych przypadkach (sama też kiedyś tego doświadczyłam), powiedzieć matce, że dodzwoniła się do straży pożarnej, która nie jest pogotowiem i, odkładając słuchawkę, rzec na koniec, by zadzwoniła pod właściwy numer. A tu pełna profeska: Pan Krzysztof wzywa pogotowie a przy okazji próbuje na bieżąco interweniować i w sposób przystępny instruuje rodziców (wyobrażacie sobie, jaki oni mieli mętlik w głowie?), jak mają postępować, by pomóc dziecku. Dziecku, które najprawdopodobniej zemdlało - chociaż niepokojące były słowa matki o tym, że zaczęło mieć drgawki, spazmy i wywracać oczyma... to dość niestandardowe objawy omdlenia... Podsumowując: Zahorowski Krzysztof z Białegostoku wykazał się naprawdę bohaterską postawą i zasłużył na najwyższe uznanie. Powiem więcej - jego godna postawa powinna stanowić wzór dla innych a szczególnie dla tych mędrców (Policjanci i, o zgrozo, lekarz!!!), którzy całkiem niedawno uznali kobietę za manekina (czyt. Policjanci i lekarz uznali ranną kobietę za manekina). Konkluzja: każdy policjant, strażak, pracownik ochrony powinien przejść obowiązkowe szkolenie ratownictwa medycznego i zdobyć uprawnienia ratownika.

Rodzice: dla nich też należą się wg mnie brawa, chociażby za to, że tak karnie wykonywali polecenia Pana Krzysztofa. Osobiście nie wyobrażam sobie takiej sytuacji i nie wiem, jak ja bym zareagowała, gdyby moje dziecko było już jedna nogą po tej drugiej stronie... Podejrzewam, że takich emocji nie da się ogarnąć jednym zdaniem. Co z tego, że nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, czy dziecko jest na coś chore przewlekle! Caman! Dajcie spokój tej krytyce: "co to za matka, że nawet nie wie, na co choruje jej dziecko" - błagam! Ona dobrze wiedziała, tylko działała w dużym stresie, przypuszczalnie największym w jej życiu... 

Lekarze: nie wiem, po prostu brak słów... polska służba zdrowia schodzi na zapchlone Azory... Dziecko zachorowało - rodzice idą z nim do lekarza (objawy: biegunka, wymioty, ostry ból brzucha, pewnie lekkie odwodnienie, etc. ), a lekarz rutynowo przepisuje kilka medykamentów na rota-wirusa. Dziecku nie przechodzi, wracają do lekarza a ten
twierdzi, że wszystko jest ok i odsyła ich do domu. Kilka godzin po powrocie od lekarza dziecko przestało oddychać - to nie jest normalne. Nie wierzę, że nic nie wskazywało na to, że jego stan się pogorszył... Rutyna nas zabija! Dosłownie i w przenośni... niestety...

Pogotowie: wow! ekspres - ledwie 20 minut... faktycznie, w tym czasie można umrzeć i już zacząć się rozkładać... ale to nie amerykański film, gdzie widzimy, że pogotowie czy Policja zjawiają się w oka mgnieniu na miejscu zdarzenia...

Cieszę się, że cała historia znalazła szczęśliwy finał.. ale można było uniknąć takiej schizy, gdyby rodzice byli uświadomieni, co należy robić w takich sytuacjach... niestety... i to nie jest zarzut w kierunku tych biednych rodziców... Ludzie nie potrafią udzielać pierwszej pomocy... nie wiedzą jak, przez co w konsekwencji boją się cokolwiek zrobić i ulegają panice... a wystarczyłoby społeczeństwo edukować już od szkolnej ławy. W/w historia to kolejny dowód na to, że warto wprowadzić do programu szkolnego przedmiot związany z umiejętnościami tzw. użytecznymi. Jak udzielać pierwszej pomocy, etc... Uważam, iż wciąż za mało o tym się mówi, a potrzeba! Tematów znalazłoby się wiele, ale to nie moment na ich wyliczanie. Dlaczego nic z tym się nie robi? Pierwsza pomoc, reanimacja... Czy my np. mamy ogólną świadomość tego, że pojemność płuc dziecka różni się znacznie od pojemności płuc dorosłego? W tym przypadku wszystko zakończyło się happy endem, ale mogło być inaczej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawa autorskie

Proszę nie kopiuj treści tu zawartych i nie zamieszczaj ich na innych stronach bez mojej zgody. A jeśli już gdzieś mnie cytujesz, to podaj źródło. Dziękuję!

Pamiętaj:

Treści zawarte na blogu podlegają ustawie o ochronie praw autorskich. W razie pytań proszę o kontakt na maila.

"Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia" (Dz.U. nr 24 poz. 83).