"Dziewczyna z tatuażem", to ekranizacja pierwszej części bestsellerowej trylogii „Millennium" Stiega Larssona, która w 46 krajach sprzedała się w liczbie 60 milionów egzemplarzy (w Polsce ponad 700 tys).
Wczoraj w końcu i ja obejrzałam ten film, który wszędzie opisywany jest jako wybitny. I, szczerze, nie będę wznosić peanów pod niebiosa.
Hollywoodzka wersja nie powaliła mnie na kolana. Wg mnie Noomi Rapace, która fantastycznie zagrała Lis w szwedzkiej wersji filmu, bardzo wysoko postawiła poprzeczkę i niestety Mara nawet w 50% nie może się z nią równać. Mam też pewne zastrzeżenia do kreacji Blomkvista i kilku innych postaci, ale by nie zanudzać, nie będę wdawała się w głębsze analizy.
Dość powiedzieć, że media chyba na wyrost kreują opinię o tym filmie jako genialnym - owszem, dobrze się go ogląda, ale to wszystko - wszak nie ma tam scen, w których aktorzy musieliby wznieść się na wyżyny swoich umiejętności (akcja jest w dużej części gadana a do tego wg mnie raczej nie potrzeba wielkiej gry aktorskiej).
Na plus plenery i muzyka, pozytywnie (choć bez szału i z drobnymi zastrzeżeniami, o których wcześniej pisałam) oceniam dopasowanie aktorów do roli. Niestety brak napięcia w filmie o tym gatunku i średnia fabuła przyczyniły się do tego, że daję notę 6/10.
Kto chce, niech obejrzy. Dla mnie scena gwałtu, kawałek tyłka i poćwiartowany kot to za mało, by zbudować napięcie grozy i intrygi.